Casa Mia - kawałek Włoch w Zielonej Górze.




Siedzę sobie w fajnej włoskiej knajpce na niepozornym zielonogórskim osiedlu. To miejsce już od drzwi ma w sobie obietnicę dobrego jedzenia. Mało kto wpada tu przypadkiem, Casa Mia jest oddalona od centrum, ale myślę, że tylko dzięki temu można trafić na wolny stolik bez wcześniejszej rezerwacji. Siedzę, zajadam chrupiącą focaccię i marynowane oliwki, piję wino z karafki opasanej serwetką - mogę, bo do domu tylko kawałek spacerkiem. Ci, co przyjechali samochodem, niech żałują, już na wstępie sporo tracą...
 
 Casa Mia oznacza po włosku Mój Dom i faktycznie przypomina troszkę moje cztery kąty - jest jasno, prosto, przytulnie. Białe nielakierowane meble doskonale współgrają z zielonymi kaflami i piecykiem kozą, o którym ja mogę tylko pomarzyć. Obrusy w kratkę wprowadzają domowa atmosferę, a zioła w doniczkach, marynowane oliwki w wielkim słoju i starannie dobrane dodatki przenoszą nas prosto do Włoch. Do tego świeże kwiaty, zawsze uśmiechnięta obsługa i możliwość rzucenia okiem, jak nasze danie trafia na talerz :)
 
 Jakiś czas temu czasu Cas Mia otworzyła salę na piętrze. Tu jest bardziej restauracyjnie, małe stoliki zastępują stoły rodzinne, na czarnej ścianie kredą rozpisano dostępne wina, a klimatu dopełniają kolorowe świece, malinowe poduchy oraz urokliwa drabina z kwiatami i lampionami. To wszystko w połączeniu z domową atmosferą sprawia, że człowiek czuje się tu dobrze i swobodnie.
 
Niewiele mogę poradzić na moje uzależnienie od Casa Mia. Za każdym razem trafiam tu na dania pyszne i świeże, a co najważniejsze z sezonowych składników. Menu jest ograniczone do kilkunastu potraw, ale za to starannie dopracowanych - zjemy pyszną pastę, pizzę na cienkim cieście, sałatkę, do wyboru mamy kilka typowo włoskich przystawek, dwie zupy, kilka deserów. Duży plus to wkładka do menu, codziennie aktualizowana w restauracji (i na profilu facebooka, do którego odnośnik znajdziemy na stronie internetowej Casa Mia), dzięki niej nawet stali bywalcy są zaskakiwani świeżymi pomysłami na włoskie pyszności w Zielonej Górze. Gdyby nie mój blog i radość z gotowania we własnej kuchni, mogłabym się w tej trattori stołować codziennie!
 
Tym razem do Casa Mia trafiamy w trójkę późnym niedzielnym popołudniem. Właśnie przejechaliśmy przez pół Polski, nie mamy sił na gotowanie i padamy z głodu.
 
Zamawiamy przystawkę: *oliwki marynowane w ziołach  i *focaccię - włoskie pieczywo z czosnkiem i ziołami. Do tego karafkę czerwonego wina merlot Delle Veneto - określane tu winem Domu.
 
 
Najpierw jemy oczami, szczególnie podoba nam się focaccia podana w wiklinowym koszyczku z gałązką świeżego rozmarynu. Smakowe oliwy, które trafiają na stół również prezentują się prawdziwie włosko. Cienkie ciasto facacci, która jest robiona tuż za barem, jest pyszne i lekko chrupiące, dobrze doprawione czosnkiem i ziołami, a z marynowanymi oliwkami i winem tworzy zgrane trio. Porcja jest wystarczająca, by na chwilę stłumić głód i spokojnie czekać na danie główne, a własnie o to nam chodzi. Przyjemny początek.
 
Jak zwykle mamy problem z wyborem, a przecież pozycji w menu nie jest wiele... Decydujemy się na dwa dania z wkładki: * Tortillę z soczystym, grillowanym kurczakiem, serem mozzarella, pieczarkami, czerwoną cebulą, zielonym ogórkiem i gęstym sosem jogurtowym i *Grillowany filet z łososia podany na pomarańczach z musem cytrynowym, z sałatą ze świeżych warzyw i włoskimi bułeczkami. A z tradycyjnego menu zamawiamy *Tagliatelle Luca - z kurczakiem, świeżym szpinakiem, suszonymi pomidorami i pieczarkami w sosie pomidorowym z dodatkiem parmezanu i świeżych ziół.
 
I znów cieszymy oko: łosoś z musem ułożony na pomarańczach wygląda jak barwny obraz, włoskie bułeczki pachną i krzyczą 'zjedz nas!',  pasta to fuzja smaków i kolorów, a pomidorki koktajlowe wokół tortilli dostały skrzydełek :)


Tagliatelle z kurczakiem, które wybrała siostra to spora góra makaronu. Makaron jest kolorowy i al dente, sos dobrze przyprawiony, domowy, kurczak mięciutki i soczysty. Dzięki liściom szpinaku całość prezentuje się bardzo wiosennie. Kwintesencja prostoty włoskiej kuchni. Klasyczne połączenie, nic dodać nic ująć. Plus za parmezan podany w osobnym naczyniu.

 
Łosoś ułożony jest na środku dużego talerza i po minie D. widzę, że w głowie zapalił mu sie napis 'Nie najem się!' Gdy do ryby dołączają sałatka i włoskie bułeczki, w szczególności bułeczki (!), wszystko się zmienia, bo porcja jest naprawdę solidna. Bułeczki są świeże, puszyste i obsypane czarnym sezamem a sama sałata składająca się z kolorowych warzyw i kiełków mogłaby być daniem na mniejszy apetyt. Łosoś jest, jak na nasz gust, idealnie przyrządzony i rozpływa się w ustach, a dodatek cytryny w postaci pianki, zamiast kawałka owocu, pysznie zaskakuje! Świetne danie, smakuje jeszcze lepiej, niż wygląda.
 
 
 
Tortilla jest równie okazała. Wokół niej na talerzu ziarenka groszku i pomidorki koktailowe ze skrzydełkami, przyglądam się przez chwilę, aż żal psuć taką kompozycję :)  W placek zawinięto dobrze przyprawionego kurczaka, świeże warzywa, sałatę i pieczarki. Tych ostatnich się lekko obawiałam, bo nie przepadam za żadnymi grzybami, ale bardzo dobrze wkomponowały się w całość. Sos jest delikatny, danie jest ciepłe, ale nie gorące, więc sałata pozostaje sprężysta. Jesli patrząc na zdjęcia, myslicie, że jest jej za dużo, nic bardziej mylnego, dzięki temu tortilla nie jest ciężka i ze smakiem wsuwam całą porcję.  Jest świeża, wiosenna, smaczna. Trafione w punkt.
 
 
Jeszcze deser. Przewaga małych knajpek nad sieciówkami, to przede wszystkim obsługa. Kelnerka od razu zauważa, że opróżniliśmy talerze, zabiera, co trzeba i przyjmuje zamówienie.  Właściwie nie mamy już miejsca... no, ale jak to niedzielny obiad bez deseru? Mąż słysząc, że tort czekoladowy się już skończył, odpuszcza. Nie ma się co dziwić, wybraliśmy sie na obiad po 17, a tort jest nieziemski i prawdziwie czekoladowy! My jesteśmy wytrwałe, z karty wybieramy * Mus z truskawek z lodami waniliowymi i bitą śmietaną. Podany ekspresowo. Pierwsza myśl - jaki to prosty deser! Czy lody są robione na miejscu? Żadna z nas nie zapytała, zajęta pałaszowaniem słodkiego pucharka. Na pewno były z prawdziwa wanilią. Na pewno każda z nas przygotowałaby taki deser w domu bez specjalnego przepisu. Na pewno podobny jadłam wielokrotnie, i nie było w nim nic zaskakującego, ale był po prostu bardzo dobrym zakończeniem naszej wizyty.
 
 
Za obiad dla trzech osób z przystawkami, karafką wina, 3 daniami głównymi zapłciliśmy 120zł. Deseru na rachunku nie było, bo, jak się okazało, Casa Mia przygotowała go nam w prezencie, robiąc miłą niespodziankę :)
 Ta trattoria to moje ulubione miejsce na kulinarnej mapie Zielonej Góry. Po raz pierwszy zawitaliśmy tu 'dawno temu' zimą zachęceni klimatycznym, ciepłym wnętrzem widocznym z osiedlowej ulicy. To ciekawe miejsce w okolicy, w której fajnych miejsc brak. Cieszy fakt, że mieszkańcy nie zagladają tu tylko na pizzę i piwo, ale ciepło przyjęli Casa Mię, o czym świadczy wciąż odświeżana karta i dodatkowa sala.
Jeśli chcecie mieć pewność, że nie zostaniecie odesłani z kwitkiem,  zarezerwujcie stolik i idźcie tam jeść. To miejsce jest obowiązkowe! :)

15 komentarzy:

  1. Gdy tylko zawitam do Zielonej to oprócz koniecznej kawy z Tobą :) biegiem udam się do Casa Mia. Czy muszę zdradzać powody... w końcu Delimamma to skrót od Delicious i włoskiej Mammy ;) Kocham Włochy, wszystko co włoskie (prawie;) a to miejsce wygląda jak kawałek włoskiego raju w Zielonej Górze :) A łosoś.... nie dam rady, pojadę tam specjalnie na tego łososia :)Sprawdziłam, trasą E40 to tylko 3 h i 2 min :)
    Buźka!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 3h to naprawe niewiele, aby spróbować takiej pychy! :) Czekam z kawą Kochana! :)

      Usuń
  2. Szkoda, że mieszkam tak daleko, bo zachęciłaś mnie strasznie do odwiedzenia Casa Mia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się :) i polecam, gdy będziesz w pobliżu! :)

      Usuń
  3. Potwierdzam, Casa Mia jest wspaniała:))))

    OdpowiedzUsuń
  4. RÓWNIEŻ POTWIERDZAM PYSZNE JEDZENIE I SUPER MIŁA OBSŁUGA. POLECAM POLECAM POLECAM !!!!!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Gdybym miała kiedyś zawitać do Zielonej Góry, będę pamiętać o tej restauracji. Aż zgłodniałam od patrzenia na te dania! Pięknie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :)Przy wyprawie na zachód, naprawdę warto!

      Usuń
  6. Ależ pięknie to wygląda! i apetycznie, co najważniejsze! fajnie, że są miejsca, w których można poczuć się jak w domu, jednocześnie będąc godnie ugoszczonym. Taka celebracja życia sprawia, że nabiera ono smaku! i o to chodzi :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ trafnie to ujęłaś! To jest właśnie to CELEBRACJA ŻYCIA BEZ ZBĘDNEGO ZADĘCIA! :D buziaki Aniu :)*

      Usuń
  7. Miejsce ma olbrzymi potencjał, wspaniały wystrój oraz potrawy :) Wspaniałym zakątkiem jest pięterko, gdzie jest zacisznie i przytulnie. Minus Casa Mia, to obsługa, która niestety dość często rozmawia głośno o prywatnych sprawach, co mnie jako klienta nie interesuje :/ Rozwiązanie to pójść na pięterko lub zjeść w ogródku :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie przytrafiła mi się nigdy talka sytuacja :O a obsługa, choć zdarzają jej sie wpadki, rekompensuje to uśmiechem i życzliwością :)

      Usuń
  8. To moje i mojej rodzinki ukochane miejsce. Jest pysznie i bardzo miło

    OdpowiedzUsuń
  9. uwielbiam Casa Mia... a ich pizze Gamberoni szczególnie, mniammm :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Myślę, że oprócz pysznych dań warto zwrócić też uwagę na smacznie urządzone wnętrze w którym samo przebywanie sprawia dużo radości. Włoski styl.

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 What's cooking? , Blogger